poniedziałek, 22 lipca 2013

nałóg

    Bywają takie chwile, w których zostajesz całkowicie sam. Zaczynasz nie radzić sobie z narastającym bólem. Uciekasz. Tylko jak? Nie wyjedziesz na drugi koniec kraju - to zbyt problematyczne. Nie pójdziesz nocować u przyjaciela - przecież nikogo nie masz. Uciekasz w używki. Kiedy to picie alkoholu jest zbyt problematyczne, chcesz coś, dzięki czemu zapomnisz, nie będziesz czuć bólu, zapomnisz na chwilę. Toniesz w narkotykowej ekstazie i czujesz, że duszę tym leczysz.
    Pierwszy, trzeci... dziesiąty raz... dwudziesty... pięćdziesiąty...
    Tracisz rachubę i przestajesz liczyć. Zaczyna ci tego brakować jak tchu po ucieczce. Kiedy budzisz się rano, myślisz tylko o tym, żeby się odurzyć. I robisz to znowu... I wariujesz i czujesz, że zrobisz coś złego z tego powodu. Ciągle pragniesz więcej, raz dziennie ci nie wystarcza. Potrafisz zażywać kilkanaście razy dziennie, wtedy dopiero jest ulga. Jest wieczny spokój i ekstaza.
    Masz wrażenie, że to dobre rozwiązanie, dopóki ludzie nie zaczną się od ciebie odwracać. Nikt nie chce przebywać z narkomanką. Nie wiem, jaka emocja to sprawia, ale stawiam na strach. Ludzie boją się, że sami polegną i skończą jak ty. Kiedy na twojej twarzy wiecznie widać sińce, masz zapadnięte policzki, blizny na dłoniach i przedramieniu oraz twoja waga znacznie zmalała, zaczynasz wyglądać jak chodząca śmierć. Ludzie w tobie widzą ćpuna. Głodnego ćpuna. Zauważą to po człowieku, chociażby tylko po to, żeby potem go zbesztać, nie żeby pomóc. "Po co pomagać? Sam się w to wplątałeś, sam z tego wyłaź!"
    Nie masz nikogo, pogłębiasz się w nałogu i czujesz, że śmierć naturalna zbliża się wielkimi krokami, że niedługo będzie twój koniec. Ten, który miał nastąpić i który był tak bardzo wyczekiwany przez ciebie w poprzednich latach.